środa, 1 września 2010

Tricon 2010




W ostatnich dniach sierpnia roku pańskiego 2010, w mieście granicznym, zwanym dalej Cieszynem odbył się Tricon (tudzież pisany czasem jako Tricoon :-P ).
Konwent o tyle niezwykły, że łączył w sobie w sumie trzy inne konwenty, tj. Polcon, Parcon i Eurocon. Mieszanka prawie, że wybuchowa.

Ale od początku. Akredytację na Tricon wykupiliśmy z Marcinem prawie rok wcześniej. Noclegi wykupiliśmy jak tylko było to możliwe. Na początku sierpnia byliśmy już gotowi do wyjazdu, który w przedostatni weekend zawisł na przysłowiowym włosku. Ale pomimo przeciwności losu w czwartek o nieboskiej godzinie 4:53 wsiedliśmy w  pociąg do Katowic. Podróż upłynęła spokojnie, aby nie powiedzieć sennie. Marcin w pociągu spokojnie dosypiał, a ja miałam w głowie wizje futurystycznych podróży.
Tak czy inaczej o 10tej z minutami byliśmy w Katowicach, gdzie złapaliśmy busa do Cieszyna. Na miejscu wylądowaliśmy po 12tej. Tym samym mieliśmy czas odebrać akredytację i zostawić bambetle w pokoju. I tu pierwszy szok. Akredytacja odebrana w ciągu 10 minut od przyjazdu. Bez kolejek, marudzenia. Szybko i sprawnie. Duży plus. Gorzej było ze znalezieniem akademika, gdzie mieliśmy nocować, ale tak to jest jak idzie się na oślep. A mapa schowana w torbie.

Po drodze spotkaliśmy część ekipy z forum fantastyka.info.pl i tym samym dane mi było spotkać m.in. drakena, AZoKo i Ravena.

Pierwsze panele i prelekcje sobie odpuściliśmy z Marcinem. Zamiast tego wybraliśmy się na poszukiwanie biedronek, bankomatów i innych użytecznych wynalazków cywilizacji. O 15:00 wsiedliśmy w autobus,



który dowiózł nas do mostu na Olzie, a stamtąd powędrowaliśmy do Czeskiego Cieszyna, gdzie na rynku miała rozpocząć się triconowa parada.



Jakkolwiek na samą paradę nie załapaliśmy się, ponieważ berbelek wraz z Tsiarem porwali nas do reszty towarzystwa. Po piwku, czy też dwóch wróciliśmy na polską stronę rzeczywistości, aby posłuchać o najnowszych miejskich legendach. Nie wytrwaliśmy do końca. Za to udało nam się dotrzeć na Konkurs muzyki filmowej. Tu okazało się, że świetnie spisuję się jako sufler. :D I tak minął nam pierwszy dzień pełen wrażeń. Że nie wspomnę o pewnym zagubionym Czechu.

Kolejne dwa nie były wcale mniej intensywne. Piątek upłynął mi głównie pod znakiem filmu, czyli prelekcji o historii animacji, czy efektów specjalnych we współczesnym kinie fantastycznym.  O modelu postaci wampirzej w literaturze (Pawła Ciećwierza) też było ciekawie. Jak również Szymon Gonera podsunął parę interesujących tytułów anime do obejrzenia. Mniej zadowolona wyszłam z prelekcji Kossakowskiej o voodoo. Po prostu temat interesujący przekazany był w dość nudny sposób, szkoda.
Aaa, zapomniałabym o wpadce z anime. Otóż uparłam się, co by przejść na czeską stronę i pooglądać sobie anime. Niby nic, mapa w łapce, Marcin u boku. Na miejscu z pół godziny szukaliśmy gdzie to niby ma być. Okazało się, ze to nic innego jak wyświetlanie anime w auli gimnazjum, do tego z napisami w języku czeskim. Buu, no mogli dać w angielskim, mogli nie? Po 5 minutach się poddałam.

Sobota to ciąg dalszy prelekcji o filmach, serialach, cliffhangerach (tu by lucek). I pewien panel o wydawniczej ofensywie SF - dość intensywny i zdecydowanie za krótki. Efektem tego ostatniego będzie zakupienie Ślepowidzenia (jeśli w końcu gdzieś tę książkę dostanę). I ogólnie wskazanie interesujących książek, które w natłoku wydawanych tytułów łatwo mogą umknąć. Krocząc tą ścieżką dotarliśmy do końca, czyli do Gali rozdania nagród. Z uwagi na ilość konwentowiczów została ona zorganizowana w cieszyńskiej hali widowiskowej (nota bene ładny obiekt).


Poniżej mały zapis z Gali.







A po Gali, a po Gali poszliśmy ucztować z Robertem Wegnerem jego Zajdla. 
Okazało się także, że czeskie pizzerie czy puby nie są przygotowane na taką ilość gości. Jak również, że należy szybko orientować się, czy jest się głodnym, czy też nie. Bo później może się okazać, iż kuchnia już zamknięta. 
Tak czy inaczej wieczór zakończył się miło na kiełbasce i piwku przy UŚce (akademik). Szkoda tylko, że pogoda nie bardzo chciała z nami współpracować. 

I w tym miejscu chciałabym wszystkim podziękować za spotkanie. Jak zwykle było bardzo miło i interesująco. Szkoda, że nie ze wszystkimi udało się pogadać, ale jak to na konwencie bywa... albo... albo.

Niedziela już była dniem powrotu. Chociaż załapałam się jeszcze na nader interesującą prelekcję Achiki o miejskich legendach o kotach, jak również Jakuba Ćwieka o twardzielach kina. I tym samym pożegnałam się z konwentem. 

Mam nadzieję, iż uda się to wszystko powtórzyć w przyszłym roku w Poznaniu.

P.S. Autorem większości zdjęć jest Marcin. Dziękuję Kochanie. 




5 komentarzy:

  1. Tak tak, autor fotek to ten ze zwieszonymi łapkami obok loży honorowej :P

    OdpowiedzUsuń
  2. dorzuciłam cię do obserwowanych na moim blogu nr 3! Argh...
    Fajna relacja :) akurat nie mam kiedy cię na gg złapać, to chociaż sobie poczytam :)
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. A bo ja taka ukryta na GG jestem. :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Witaj, mam nadzieję, że nie będziesz miała nic przeciw wykorzystaniu fragmentów Twojej relacji w klubowym piśmie Śląskiego Klubu Fantastyki. Z podaniem autora i linka do bloga oczywiście.
    Relacja jest świetna, przeczytałam z przyjemnością.
    Klaudia - ŚKF

    OdpowiedzUsuń

Locations of Site Visitors