niedziela, 18 lipca 2010

Tam i z powrotem



Londyn jest ogromny i nie należy planować zwiedzać go w dwa dni, no chyba że jesteście na jakiś sterydach czy innych dopalaczach. :P


W czwartek udało nam się (czyli mnie i M.) bezpiecznie wylecieć z Łodzi i wylądować na Stansted Airport w Londynie. Co prawda lot był opóźniony o prawie godzinę, co M. doprowadziło do lekkiej frustracji, ale kto powiedział, że odbędzie się wszystko planowo.

Po ultra szybkiej odprawie wkroczyliśmy na ziemię brytyjską. M. co rusz powtarzał, że to jakiś matrix, a my pewnie nadal w Polsce jesteśmy. Jasne...

Szybko złapaliśmy easyBusa na Baker Street i po godzinie byliśmy w centrum Londynu. Brak słów na ilość ludzi, ilość narodowości, języków... wszystkiego. W pierwszym momencie może być to przytłaczające. Dlatego też aby się z lekka oswoić z tym wszystkim poszliśmy coś przekąsić do Pizzy Hut (niech żyją vouchery!). I tu tak, samo jak będzie miało miejsce to później... na co angielski, jak wszyscy Cię rozumieją i doskonale mówią po polsku. ]:->

Koniec końców udało nam się dotrzeć na Inverness Terrace, gdzie mieścił się nasz hostel. I w tym miejscu spada kurtyna milczenia, jeśli chodzi o to miejsce. Cóż, cena pociągnęła jakość... Dobrze, że chociaż łóżka mieli wygodne.

W piątek z rano zaczęliśmy nasze zwiedzanie Londynu od... prawdziwego angielskiego śniadania w Henry’s Café Bar. Później na Regent Street odebraliśmy London Pass i pognaliśmy na dalsze atrakcje. Na pierwszy ogień poszło London Eye razem z London Dungeon. Tower Brigde i Tower także znalazły się na ten dzień w programie. W efekcie na ostatnią chwilę dotarłam do Islington.

Dlaczego na ostatnią? No cóż... sami zobaczcie. Nie, to nie jestem ja. :D Ja tylko przez momencik migam w kolejce z żółtą torbą. Wejście rozpoczynało się o 18:30, a my wylądowaliśmy tam o 18:00. Nie było już czasu na to aby odsapnąć po zwiedzaniu, teraz trzeba było odstać swoje w kolejce, co też czyniłam. O 19:00 udało mi się wejść na teren O2 Academy (było parę małych incydentów, a po co psuć sobie wspomnienia). Zaczęło się czekanie. Fani byli na tyle mili, że już przed koncertem chcieli nabyć pamiątki. Efekt? Wylądowałam na tyle blisko sceny, że bez problemu mogłam wszystko widzieć. I czekałam... czekałam... czekałam 45 minut przy akompaniamencie muzyki poważnej. Tak, to nie żart. Szanowni muzycy dostroili instrumenty, a później zaczęli sobie brzdąkać coś np.: z Chopina. A później... ze wszystkich gardeł rozległo się Gakkto Gakkto Gakkto i zaczęło się.

Malutka lista utworów


Intro
Zan

Dybbuk
Nine Spiral
Speed Master
Lu:na
Kimi ga Matteiru kara
Mind Forest
White Eyes
Justified
JESUS
Flower
Kagerou

Na bis:
Uncontrol Remix


90 minut wspaniałego koncertu. Słów brak, żeby to opisać. Aż łezka kręci się w oku, że tak długo czekałam, a tu już po wszystkim. Chemia pomiędzy Gacktem a publicznością była prawie namacalna. On był tam dla nas, a my dla niego.

Z koncertu wyszłam szczęśliwa jak diabli, na wpół głucha i prawie niema. :D I z mocnym przekonaniem, że na kolejny koncert też postaram się przyjechać.
Jeśli ktoś miałby wątpliwości, Połówek na koncercie ze mną nie był... niech żałuje.

Później zapakowaliśmy się z M. do autobusu no. 205, który jechał w stronę Paddington Station i wróciliśmy do hostelu. Padłam jak mucha, jak bardzo szczęśliwa mucha.

W sobotę, po piątkowym wieczorze pełnym wrażeń, pozostało nam tylko zwiedzanie. Główną atrakcję stanowił Windsor, gdzie pojechaliśmy z samego rana i było to znakomite posunięcie, z uwagi na późniejsze tłumy odwiedzające to miejsce. Następnie wróciliśmy do Londynu, gdzie już spacerkiem (czyt. metrem) poszliśmy sobie pod Big Bena, Westmister Abbey, aby w końcu wylądować przy pałacu Buckingham. Jeszcze tylko zahaczyliśmy o Soho aby coś przekąsić i po 18tej wylądowaliśmy pod Harrodsem, gdzie mogłam spotkać się z dawno nie widzianymi znajomymi.
Tu muszę im gorąco i z całego serca podziękować za pomoc w zorganizowaniu planu wydostania się z Londynu na Stansted o 3 w nocy. Przez moje gapiostwo mogło się to skończyć dość duża nerwówką.

Tak czy inaczej spotkanie było długie, ale jak zwykle i tak za krótkie aby wszystko obgadać, nacieszyć się nim. Zanim się obejrzeliśmy musieliśmy się rozstać z S. i M.
A my z Połówkiem tym razem prawdziwym spacerkiem obeszliśmy sobie Hyde Park. Później wróciliśmy do hostelu, spakowaliśmy nasze bambetle i nie czekając na to, aż kolejny autobus się nie zatrzyma pojechaliśmy taksówką na Victoria Station. Stamtąd już autobusem na Stansted. Szybkie zakupy w sklepie bezcłowym i biegiem do samolotu. Ok. 10:30 polskiego czasu byliśmy już w Łodzi.

Podsumowując... jak na wyjazd załatwiany na szybko wyszło naprawdę nieźle. I jeśli Gackt w przyszłym roku zorganizuje w Londynie koncert... to ja się na niego piszę.
Locations of Site Visitors