sobota, 10 marca 2012

Ra.One czy też Ravan

Ra.One czy też Ravan

Co otrzymamy po połączeniu następujących składników:
spora porcja Matrixa
niezła dawka X-Men
łyżeczka Supermana
szczypta Spidermana?
Moi mili otrzymamy kino Made in Indie w czystej postaci. Na dokładkę okraszone SRK.
Taki bowiem seans zafundował pewnego dnia Połówek. Do tej pory omijając z reguł filmy  SF z wytwórni indyjskich dałam się skusić z czystej  przekory zaznaczając, że niezależnie od wszystkiego film obejrzymy  do samego końca. ;-)

Jak na Bollywood film był dość oszczędnie potraktowany od strony muzycznej. Na 149 minut przypadły raptem dwie czy trzy sceny taneczne, czyli niewiele jak na możliwości kina z tamtych rejonów. Sama muzyka też w żaden specjalny sposób nie zaznaczyła swojej obecności. Po prostu jest i tyle. Nie pojawia się nic, co zapadło by na dłużej w pamięć.

Fabuła, patrząc na składowe nie może być nader skomplikowana. Oto otrzymujemy opowieść o chłopcu, który uważa swojego ojca co najmniej za nieudacznika. Oraz o ojcu, który zrobiłby dla syna bardzo wiele, zacząwszy od specjalnej gry, a skończywszy na... szzz, to tajemnica. Dodatkowo dla miłośników kino bollywoodzkiego pojawia się smaczek w formie nawiązania do kolejnego hitu sf, czyli Robot.

Pozostała jeszcze strona graficzna. Tu spotkała mnie miła niespodzianka. Film był pod tym kątem na prawdę dobry. Może nie powalający, patrząc w odniesieniu do filmów hollywoodzkich, ale dobry. Niektóre sceny były aż miłe dla oka fana efektów specjalnych.

Reasumując, film jest do obejrzenia, choć bez fajerwerków. Jak na ponad dwugodzinny seans, nie odczułam znużenia filmem, a to spory plus. Poza tym ciekawie jest zobaczyć coś innego, będącego jednocześnie kalką znanych elementów. Czy zostały one połączone w jakąś logiczną całość, to już do osądzenia przez Was. 

Dla kogo jest zatem ten film? Tak naprawdę dla każdego, kto chce miło spędzić czas, bez zbytniego wysilania szarych komórek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Locations of Site Visitors