sobota, 15 stycznia 2011

Kulturalnie I

Okres  świąteczno-sylwestrowy poświęciłam na małe kulturalne co nie co. 

A wszystko zaczęło się od tego, że postanowiłam pójść do kina. Wybór był dla mnie oczywisty: "Opowieści z Narnii". Dwie poprzednie części urzekły mnie, więc niecierpliwością czekałam na „Podróż Wędrowcem do Świtu”. Jak wiadomo, części kolejne bywają gorsze od poprzedników. Przy Narnii sądzę, że należy jednakże uwzględnić jeszcze jeden aspekt. „Podróż…” jest oparta na kolejnym tomie powieści, z którego scenarzyści starali się wyciągnąć ile się da. A czy im się udało, to już inna rzecz. Edmund prawie się nie zmienił, Łucja strasznie wyrosła. Ryczypisk jest nadal uroczy, a Eustachy jest równie irytujący jak w powieści, jeśli nawet nie bardziej. Pewne zmiany w stosunku do książki ożywiły nieco akcję. Ale mimo wszystko czegoś zabrakło. Pewnego rodzaju magii, która była w poprzednich częściach. Powstał zatem film interesujący, ale nie powalający. I nie czekam już z niecierpliwością na kolejne części. 

Po seansie doszłam jednakże do wniosku, że przecież nie znam całej książkowej historii Narnii. Przestałam czytać Lewisa, gdy brutalnie ktoś zdradził mi zakończenie. Teraz doszłam do wniosku, że skoro znam początek i koniec, to nie pozostało mi nic innego jak zapoznać się z resztą. I tak w ciągu kilku dni pochłonęłam pięć tomów „Opowieści z Narnii”. Spośród nich najbardziej przypadły mi do gustu „Srebrne krzesło” oraz „Koń i jego chłopiec”. Nie mogłam się od nich oderwać. Gorzej było z pozostałymi tomami, tj. „Podróż Wędrowcem do Świtu”, „Siostrzeniec czarodzieja” i „Ostatnia bitwa”. O ile „Podróż…” i „Siostrzeńca…” po prostu przeczytałam i nie wzbudziły one mojego zachwytu, to ostatni tom był dla mnie istną męczarnią. Pomijam tu fakt, że znałam zakończenie. Książka niemiłosiernie mi się dłużyła, mimo swoich 200 stron. Wizja rajskiej Narnii nie przekonała mnie, a sposób ukarania Zuzanny po prostu rozśmieszył. Oczywiście mam na uwadze, że książka została napisana przez autora o określonych poglądach. Ale mimo wszystko na tyle odbiega to od moich zapatrywań na życie, że lektura tej części okazała się być drogą przez mękę. Pozostaje mi tylko odhaczyć na mojej liście Narnię, jako tytuł przeczytany.

Gdzieś pomiędzy tomami Narnii udało mi się przeczytać „Kryształowego Anioła” Grocholi. Pierwsze spotkanie z tą autorką wypadło dość… irytująco. Ale patrząc z perspektywy czasu, dochodzę do wniosku, że książka  spodobała mi się. Pomimo tego, że przez ponad połowę powieści chciałam potrząsnąć główną bohaterką, aby w końcu coś ze sobą zrobiła. Druga rzecz, która z lekka mnie zirytowała, to mnogość bohaterów, którzy pojawiają się nagle. Co prawda później autorka tworzy stosowne powiązania między nimi, ale mimo wszystko. Za to po połowie książka robi się naprawdę interesująca. A zakończenie… Ha, to już musicie sami sprawdzić. Niezła książka na pochmurne popołudnia tchnąca sporą dawką optymizmu. 

Po takim nie fantastycznym przerywniku poddałam się zupełnie fali wampiryzmu. Złamałam swoje postanowienia i zdecydowałam się obejrzeć sagę „Zmierzch”. Ha! Mój mózg nie był w stanie zaakceptować takiej ilości bzdur na centymetr kwadratowy taśmy filmowej. Wobec tego na razie z trylogii obejrzałam tylko część pierwszą i to na raty. Zdecydowanie diamentowe wampiry mnie nie przekonują, główna bohaterka tym bardziej. Z przerażeniem odkryłam, że powstaną jeszcze dwa filmy oparte na ostatnim tomie powieści. Zgroza. Mam tylko nadzieję, że będzie to koniec tej koszmarnej historii. 

Dla dopełnienia czary wampirzej goryczy sięgnęłam po „True Blood” i tu o dziwo spotkało mnie dość miłe zaskoczenie. Wampiry są w 100% wampirze, ludzie ludzcy. Próbują razem współistnieć, chociaż z góry wiadomym jest, że jedni będą polować na drugich i na odwrót. Że nie będzie tak pięknie, jakby mogło się wydawać. Że prawdziwa natura w końcu da o sobie znać. Całość zaserwowana w mocny sposób. Innymi słowy sex, drugs and rock&roll. I pomimo całej sztampy jaka wyziera z tego serialu, raczej skuszę się na kolejny sezon.







Locations of Site Visitors